Szklanki Ale To Jetlag
Odstaliśmy swoje w kolejce do kontroli celnej, a następnie autobusem udaliśmy w się w kierunku przedmieść największego miasta w Nowej Zelandii. Mieliśmy trochę obaw jak zniesiemy 12-godzinną różnicę czasu ale ku naszemu zaskoczeniu jetlag był odczuwalny tylko w niewielkim stopniu i w zasadzie już od drugiego dnia pobytu funkcjonowaliśmy raczej normalnie
Szklanki ale to Jetlag
Może i jetlag był ściemą ale jakoś dwa dni pod rząd w Saigonie nie udawało nam się wstać przed południem. Powodem mogło być samo miasto, które po północy prawie nie zwalnia a może też fakt, że do naszego pokoju nie zaglądało światło dzienne. Wyjścia były dwa, albo niedługo będziemy wyglądać jak niektórzy zachodni turyści, którzy sprawiają wrażenie jakby tu byli od czasów końca wojny i wciąż walczyli z vietcongiem próbując zjeść swoją poranną zupę pho z całą miseczką piekielnie ostrego chilli, albo wyjedziemy z tego młyna i zobaczymy o co tu naprawdę chodzi. Wybór nie był łatwy, ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się na wykupienie biletu na nocny autobus, żeby przy okazji nie płacić za nocleg. Kupiliśmy bilet w agencji na rogu za 10 USD/os. do Phan Rang. Jakieś 150km, czyli 7 godzin jazdy ? przepłaciliśmy, ale koszt i męczarnia jeżdżenia z plecakami po całym Saigonie w poszukiwaniu lokalnego pekaesu w porównaniu do tych 10 dolarów skutecznie nas odstraszył. 041b061a72